PTAKI

PTAKI

                     Ten magnes tkwił we mnie od zawsze, od kiedy pamiętam, od kiedy był uśmiech, nie strach głupi i goły, ale radość… Pamiętam wielkiego, czarnego dzięcioła, który siadał na niskim pniu jakiegoś drzewa w marnym ogrodzie dziadka. On nie lubił zwierząt… No, chyba, że te ciężkie, gospodarskie, albo te niedzielne, przepyszne, posumowe, z twardym i mącznym makaronem. On ścinał głowy, a babcia kawałkowała ich świętość. Ale to były nieloty, jak kiwi, bażanty i dodo… Dead as a dodo… Pisałem kiedyś wiersz… później zrozumiałem, że o sobie… Ptaki, były więc zawsze gdzieś we mnie, jak w wielu z nas, stwarzaliśmy je w sobie z  zazdrości, z łaknienia, z zachwytu. I nie tylko w czasie uniesienia, bo szczególnie o nie zabiegał umysł, kiedy i jego zamykano na przekór w klatce. Trzepotały się wtedy w głowie, biły skrzydłami, piszczały, kłuły dziobem w tęczówki, bo przecież tam była tęcza, a w środku maleńka furtka, w kosmos.

                 Pamiętam, jak dostałem pierwszą lornetkę. Boże mój, jak ohydny był tamten czas ślepej historii, kiedy człowiek człowiekowi zabronił wolności i tylko nielicznym dane było cieszyć się tak prostą techniką. I ta pierwsza, tak późna lornetka była jak pistolet, rarytas, 10x40, używka w skórzanej oprawie, dobre, szwabskie szkła, które pozwoliły zajrzeć dudkowi pod czubek. I zaczęło się na dobre. Pierwsze książki, Sokołowski i odręczne rysunki, później kolorowe zdjęcia, a kiedy zrobiło się swobodniej w życiorysie, to rower, górka za Szydłowcem i nasz Paradise City – dzikie harce. Czy chodziło o młodość, która tak doskonale rozpoznawała milion smaków więcej, chodziło o ten feromon dziewiczy, który pamiętałem jeszcze z tamtego kosmicznego przedbiegu? A może o czas, który można było do woli rozciągnąć, zakręcić go sobie wokół szyi bez strachu, że stanie się pętlą skazańca? Czas był sprzymierzeńcem. Więc ptaki były też zawieszone w czasie, a ja wraz z nimi.

                 Jak cudownie smakowały odkrycia tej bliskiej człowiekowi natury… Wilga i ten kapitalny mezalians czerni i żółci, wojny bocianie, krwawy rudzik -  posłaniec śmierci, ciężkie bernikle, wężowate szyje alabastrowych łabędzi, pliszka w górskim strumieniu, pluszcz, zimorodek jak diament bez ceny, dziesiątki ptasich ucieczek, i zimne świty przy papierosie w tubce z dłoni, żurawi nieziemski taniec, przyjaciel tuż obok, katedra, moja msza święta i słonecznej komunii opłatek…

             Powracam tam, bo tak łaknę powrotu… Nie pozwól mi zapomnieć, Panie…